29.05.2012

powrót taty....

....do pracy odbywa się chyba dość gładko, tzn Mama po pierwszym dniu nie popadła w katatonię i nawet jeszcze się wieczorem uśmiechała. były ponoć ciężkie momenty na placu zabaw (wiewiurka nie śpi i robi kupe, homik fika po zjeżdżalni i którym tu sie najpierw zająć?), ale ostatecznie dzielna Mama zadeklarowała, że da radę. wspierać nas będzie Opiekunka przez duże O, więc jesteśmy dobrej myśli.

z innych nowości to tyle, że Wiewiurka jest już po 3 tygodniach tak duża jak Homik po 2-3 miesiącach - ok, urodziła się większa, ale też lepiej je i jest bardziej atletycznej budowy, o ile mozna tak powiedzieć o noworodku :) tak czy siak, jest w porządku. mało ją słychać, zaczyna ładnie spać w nocy i my też uczymy się jej trybu bycia i życia.

Homik natomiast coraz więcej gaworzy no i przede wszystkim nauczył się nowego słowa - "TAK"! o tym że mówi świetnie "NIE" już pisałem, ale TAK jest nowością. póki co to migane "tak" (homicek kiwa głową), ale wyraźne i skuteczne. poza tym to rozwija się chyba tak żywiołowo jak każdy dwulatek. a, ostatnio u Cioci tresował psa tj. rzucał patykiem. to nic że na max 1,5 metra i prawie za każdym razem centralnie w psa, ważne, że oboje (bo to suka była) mieli ubaw po pachy. Homik to nawet po pachy w piachu :)

21.05.2012

buggypod io - pierwsze wrażenia

szukaliśmy rozwiązania na dwójkę dzieci, przy różnicy wieku prawie 2 lata. nie chcieliśmy wchodzić w ciężkie dwuosobowe wózki, bo do windy by nam nie weszły (chociaż tak praktycznie i jezdniczo to są najwygodniejsze chyba). wybraliśmy w końcu tzw. dostawkę dla starszego dziecka, nie było innych w zasięgu wzroku, więc przy dyskretnym sponsoringu dziadka zakupiliśmy buggypod io. (sorry, nie ma zbyt wielu takich opcji na rynku, żaden to sponsoring czy coś).

po wyjęciu z pudełka wygląda fajnie, porządnie - solidne profile alu, duże kółko, twardy plastik, mocna tkanina na siedzisku. montaż - błyskawiczny, trzeba tylko mieć śrubokręt i dwa klucze ampulowe, zresztą są w zestawie. przykręcamy dwa zaczepy ze sprężynującymi guzikami na zasadzie opasek zaciskowych, dopasowujemy położenie zaczepów - tych na ramie wózka jak i tych na systemie nośnym krzesełka, regulujemy wysokość kółka, sprawdzamy, próbujemy kilka razy złożyć i rozłożyć siedzisko i  w drogę! jedyny watchout to kwestia kompatybilności: nasz wózek (pliko p3) jest wypisany jako kompatybilny bez dodatkowego profilu (kupowany oddzielnie), ale w istocie - akurat minimalnie się łapiemy w standardowym systemie, ale naprawde prawie-prawie potrzeba dodatkowego trzymadła. najlepiej więc wziąć instrukcje (np. z sieci), odczytać możliwe ustawienia do montażu i dokładnie zmierzyć możliwe położenie uchwytów na ramie wózka - żeby potem nie kombinować za bardzo z umieszczaniem zatrrzasków.

no to jedziemy!

przeszkoda nr 1: winda. nasza ma strasznie wąskie wejścia, więc trzeba nieco pod'a przygiąć, żeby się zmieścić. w sumie odstaje dodatkowo jakieś 12cm, po zdjęciu kółeczka. jest ok. jak już się ustawi wszystko na chodniku i rozłoży krzesełko, wsadzi dziecko - jedzie gładko, w miarę wygodnie, trzeba jeszcze tylko dobrać długość taśmy spinającej górę poręczy pod'a z ramą wózka. dziecię wygląda na zadowolone, wsiada chętnie. prowadzenie - póki co dziecko w gondoli jest małe, więc to ono jest dostawką do pod'a ;) i nieco "ściąga" na stronę starszego, ale to pewnie zależy trochę od wózka. nie przeszkadza zbytnio. inych przeszkód w zasadzie nie ma - no chyba że wystąpią trudności w podróży kombinowanej piechotą + komunikacją - to jeszcze napiszę.

brakuje nam tylko parasolki chroniącej homika przed słońcem - tzn. jest w opcji, ale za kolejną kasę, więc po prostu jutro weźmiemy tę co mamy do zwykłego wózka.

no i tyle początkowych wrażeń. jak coś to napiszę więcej.

podwojne uderzenie

no wiec ok, mamy od dówch tygodni dwójke dzieci i wciąż niebo nie zwaliło się nam na głowę! Znaczy, może to wszystko się jakoś uda.

szcześliwym trafem, po zakończonej żółtaczce mama i wiewiurka wróciły do domu po ośmiu dniach spędzonych w Szpitalu (btw. szpital na Madalińskiego - tylko tam rodzić, szkoda czasu na inne..ale o tym może przy innej okazji). teraz już wszystko gra i się wdrażamy :) do dwudziecięctwa.

osobiście przeżyłem to już pierwszego wieczoru z homikiem i wiewiurkom w domu - jak już niby W zasnęła, a H już się kokosił w łóżeczku, to chciałem pójść do H i Mamy na czytanie bajek - a tu o, przecież ona ta mała tam sama leży.. i co zrobić? tak jakbym poczuł że w mojej głowie właśnie pojawił się nowy procesor dedykowany dla Wiewiurki :) ale, dalej życie nie pozwala na filozofię :) od rana do wieczora program zapełniony, a do maila można usiąść spokojnie po 22, jak już homik i mała śpią grzecznie w łóżeczkach. o ile z h to nie nowina, o tyle wiewiurka dopiero się uczy życia rodzinnego i tego w jakich porach można wołać o jedzenie i inne świadczenia z ZUSu.

a na bieżąco jakoś leci: mała póki co nie wymaga aż tak wiele uwagi - najwięcej od mamy w ramach karmienia piersią, powoli już dochodzą do porozumienia z rytmem, ilością itd. czasami laska nas zaskakuje nagłą kupą w czasie przewijania, ale taki los. 

więcej energii pożera Homik, bo jak sie go nie wyprowadzi na dwór dwa razy dziennie to kończy się dewastacją roślinności na balkonie w ramach eksperymentów aerodynamicznych :) niemniej jednak jest kochany, przytula się do siostry, głaszcze po główce i jest ogólna sielana. na powietrzu zaś wywija ostre harce na wszystkich okolicznych placach zabaw i naprawdę daje czadu. wczoraj np pierwszy raz w życiu bawił się w berka, a w zasadzie to był bawiony, bo okazało się, że ma w rękach samochodziki które spodobały się innym dzieciom, więc one za nim. więc on ucieka, więc one za nim itd. bawił się dobrze, niezależnie od dwóch "zająców" złapanych po drodze.

życie rodzinne..no czas dla siebie (ja i Mama) mamy po 22 praktycznie - po wszystkich dzieciozmaganiach (cyt.), zupach, kupach, zmywaniach i porządkach dylemat standardowy nr 1: spać, robić coś razem czy coś oddzielnie. wszystkiego na raz się niestety nie da :(

już wkrótce kolejne doniesienia.

ps. a, dobry tekst dzisiaj mama posłała: wchodze dziś do pokoju gdzie mama karmi wiewiurke, homik w wannie robi porządki. no więc ide i mówię "boże, jaki ten chłopak jest już wyczerpujący", a na to mama "wyczerpujący? nooo, a on nawet jeszcze nie mówi" :). so true.

15.05.2012

kreatywny szał

dla odmiany dzisiaj wypadło nam z Homikiem malowanie farbami. plakatowymi. w sumie trudno powiedzieć jak było, bo co prawda kartka zamalowana, prawie dokumentnie, ale zamalowane też były ręce - po obydwu stronach, stolik, czoło, nos itd. próbował też przelewać wodę do maczania pędzelka do słoiczków z farbami, ale to w sumie można było przewidzieć... ale to wszystko nic. bowiem przy drugiej kartce na sztalugach, Homika dopadł kreatywny szał i zaczął drzeć mokrą kartkę na strzępy. to jednak wciąż nie wszystko! w akcie artystycznego samospełnienia Homicek demontracyjnie zaczął na koniec smarkać nos w resztki swojego dzieła.

czy jest więc Homik zakompleksionym artystą świadomym marności swoich tworów, czy też może niezrozumianym geniuszem nowego pokolenia...? :>

niestety odpowiedź jest banalnie prosta. miał gila w nosie i po nieskutecznych próbach wydmuchania kichawki w mokrą kartkę z drukarki, zażądał kawałka normalnej srajtaśmy. na tym artystyczna część się zakończyła.

potem jeszcze robiliśmy sok z marchewki i buraków. było fajnie, tylko raz zacięła się sokowirówka i nawet obyło się bez plam na ciuchach.

na tym kończę relację z występów pt. "Homik zostaje w domu z tatą"

13.05.2012

narodziny wiewiurki

Z narodzinami wiewiurki to miało być tak, że miały być, ale kiedy indziej niż w końcu były. Mama miała co prawda od jakiegoś czasu lekkie skurcze, ale nieregularnie i bezboleśnie, więc się nie liczyło. Podobnego zdania był mister doktur i skierował mamę na rutynowe KTG w okolicach terminu porodu, ale bez większego przekonania. Mama też bez większego przekonania obiecała pojechać.

No i dnia owego, z rana, mama miała ruszyć na ósmą rano do Ulubionego Szpitala na KTG. Poprzedzedniego wieczoru w sumie nic się nie działo, prócz tego że mama skakała na gumowej piłce więcej niż zwykle. Nie były też w uzyciu żadne naturalne metody ;) No ale, rano okazało się że grawitacja zatrzymała mamę w łózku nieco dłużej, i tata – jako że jeździł wtedy do pracy autem żeby „w razie” być szybko z powrotem – zaproponował, żeby razem pojechać do Ulubionego Szpitala, bo to po drodze na arbajt. No i tak się stało. Na miejscu mama, jako że nie lubi sie trzymać planów, zamiast do przychodzi na KTG poszła na izbę przyjęć, tak kontrolnie, no i dlatego że mniejsza kolejka była. Przebadali, oglądneli i powiedzieli – 4 cm. Czyli znaczy, że nie z powrotem do domu, tylko na górę, na porodówkę.

Tak, poród się zaczął J Mama i tata byli przygotowani – torba jeździła w aucie już od 2 tygodni więc nie było problemu - i gładko przeteleportowali się na 2 piętro i rozpoczęli oczekiwanie na sale. Po pewnym czasie ciche marzenie - czyli jednoosobowa sala – ziściło się i to była połowa sukcesu. Potem poszło już gładko – mama skakała na piłce, łaziła po sali przy akompaniamencie lekkich skurczów, a tata robił za młodszego pomocnika – donosił bułeczki, napoje i koktajle. Trochę czasu minęło, znajoma (z poprzedniego porodu) pani Położna dzielnie mamie sekundowała, ale uważała że sprawa ma nice zbyt małe tempo i zaproponowała obniżenie ciśnienia. Niestety, nie pomogło, a przynajmniej niewiele. W tej sytuacji, za radą pani doktur i pani Położnej, mama zdecydowała się nie męczyć dalej buły i pomóc sobie – i wiewiurce – substancją na O. No bo nie miało sensu dalej wisieć na KTG, leżeć, chodzić  i się nudzić między mało skutecznymi skurczakami. Po substancji na O mama wreszcie coś poczuła, na tyle, żeby dla złagodzenia bólu wejśc pod prysznic. Tam z kolei poczuła tak, że ledwo wyszło z powrotem na łóżko, no a potem to już poszło błyskawicznie...tzn dla Taty, bo mama nie wyglądała zbyt wesoło. Dzielnie jednak parła i już wkrótce pani Położna mogła wyciągnąć mała wiewiurkę na świat, a zaraz potem położyła na maminej piersi małe, obfeflunione zwierzątko – naszą małą córeczkę. Wiewiurka, bo to ona była, najpierw troszę poskrzypiała, po czym chętnie przypięła się do maminej piersi – jednak bez pośpiechu, bo widocznie nie lubi – tak jak mama – jak się ją pogania. I potem już mama, tata i wiewiurka w spokoju sobie siedzielie i patrzyli na siebie szczęśliwym wzrokiem...