23.10.2017

Rowerowe wakacje 2017 - Dzień 3 - Gródek - Kruszyniany (13km)

Noc spędzona w dziwnym domku minęła szybko, ale poranek przywitał nas deszczem. Ponieważ mieliśmy przed sobą dość krótki dzień, najpierw na spokojnie poszliśmy do sklepu i apteki, deszczowi zaś pozwoliliśmy wypadać się. Zebraliśmy rzeczy, ogarnęliśmy nocleg i zapakowaliśmy się na rowery.



Zuzia sprawowała się nadspodziewanie dobrze, więc pierwsze kilometry minęły nam w miarę sprawnie, aż do momentu kiedy Asia zaczęła wypatrywać w lesie kurek. Trzeba przyznać, że było ich pełno i niemalże dało się je zbierać bez zsiadania z roweru :)

Wydawało się, że podróż minie gładko, ale po 8 kilometrach Zuzia zaczęła napotykać coraz większe trudności i ostatecznie doszło do zupełnego strajku. Nie dało się jej w żaden sposób przekonać do dalszej podróży na rowerze, ani z górki, ani pod górkę, ani na holu. No po prostu nic. Zagotowaliśmy się wszyscy, w końcu Asia z Antkiem ruszyli przodem, a jako ten bardziej cierpliwy zostałem z Zuzią. Po jeszcze kilkukrotnych próbach ruszenia do przodu (a zostało naprawdę niewiele, 2-3 km; daliśmy się też namówić na dłuższą ale niby lepszą drogę przez napotkanego w lesie pana), poddałem się i w akcie desperacji zapakowałem ją do przyczepki, przysznurowałem rower na górę i z duszą na ramieniu w obawie przed uszkodzeniem przyczepki ruszyłem w stronę nieodległych Kruszynian.

Był to dość hardkorowy kawałek przez śródleśne łączki, gdzie koleiny na drodze sięgały niemalże osi przyczepki, a przy przejeździe przez jedną z kałuż woda wlała się do jej środka. Nie brakło też odcinka specjalnego podczas którego musiałem odwalać kłody ze ścieżki omijającej jakąś wielką kałużę. Taki kawałek wycieczki który pokonujesz z zaciśniętymi zębami, byle dojechać do celu.

W końcu, po jakichś 30tu minutach dojechaliśmy pod Tatarską Jurtę w Kruszynianach i można było się wreszcie zrelaksować. Ten ostatni fragment ostatecznie przekonał nas do refleksji nt. tego ile dziennie jesteśmy w stanie przejechać i postanowiliśmy, że należy zmienić nieco plan trasy, bo w przeciwnym razie niewiele byśmy w dalszym ciągu odpoczęli.

Po spożyciu bardzo smacznych potraw tatarskich udaliśmy się na nasz nocleg, którym okazało się być bardzo przytulne i schludne miejsce, z fajnym widokiem z tarasu i bardzo miłym gospodarzem. Z lubością więc oddaliśmy się odpoczynkowi, graniu w Picturekę i czytaniu.... Okazało się też, że domek w którym nocowaliśmy należy do najstarszej żyjącej we wsi Tatarki, która poświęciła wiele czasu na badanie pochodzenia, związków genealogicznych i kultury Tatarów w Polsce. Niestety w tym czasie przebywała w szpitalu, ale jej wnuczek był bardzo sympatyczny i rozmowny. 



Mnie natomiast czekała jeszcze jedna misja: znalezienie podwózki do Siemianówki na następny dzień. W Tatarskiej jurcie powiedzieli mi że nie mają takiej opcji i nie znają nikogo kto ma...mimo tego, że na podwórzu stały dwa duże dostawczaki. Pomoc natomiast znalazłem w Tatarskim gościńcu - mimo początkowego nieporozumienia udało się umówić z właścicielem na 13tą następnego dnia. Spędziliśmy więc bardzo miło i spokojnie resztę wieczoru.