15.10.2014

wakacyjny załącznik

W wyniku pewnych sygnałów ;) chciałbym uzupełnić wakacyjną kronikę bo prócz tego co już się znalazło tutaj na blogu, działo się sporo więcej oczywiście.

Pisałem tu ze homik był u dziadków na wakacjach, ale niestety cala impreza wtedy skończyła się gorączka niewiadomego pochodzenia i awaryjnym zjazdem do zajezdni tzn. ja zamiast w góry na kawalerskie rowery Kuby pojechałem po homika. Ale dziadek wykazał się uporem i zaproponował drugie podejście na sam koniec wakacji. Tym razem udało się świetnie i Homik wraz ze swoim ciotecznym bratem Igorem spędzili wesoło tydzień pod opieką dziadka i babci w Bielsku.


Ogólnie wakacje to był czas intensywniejszych niż zwykle rodzinnych spotkań, bo bywaliśmy i my w Płocku przy róznych okazjach (np. na szybkim wypadzie na urodziny Igora) jak i Płock bywał u nas (na urodzinach Homika). W ogóle w lato jest jakoś łatwiej i przyjemniej, zwłaszcza w Bielsku gdzie można sobie swobodnie wyjść na trawniczek i jest sielana.

Z kolei we wrześniu tata Igora sprawił nam nie lada frajdę, bo pozyskał bilety na huczną imprezę pt. Dakar na Narodowym - cały dzień wśród wszelkich motoryzacyjnych cacuszek, aż do przesytu. Wieczorem był właściwy show, do którego końca co prawda nie dotrwaliśmy ("tato a kiedy będą te monstertraki??") z uwagi na zmęczenie materiału, ale i tak było fajnie, chociaż to jednak głównie zabawa dla prawdziwych fanów motoryzacji.



Tydzień później natomiast ja jak co roku ruszyłem z ekipą P&G na PG World Cup - tym razem turniej odbywał się w Ljubljanie, stolicy Słowenii. Nie wiedziałem że to miasto jets tak ładnie położone, no i że ogólnie jest dość przyjemne (mniej niż 300tys. mieszkańców), kameralne i malownicze. Udało mi się tam załapać na jakiś taki targ kulinarny na którym było wiele róznych przysmaków ze wszystkich stron świata, ale i tak największe wrażenie zrobił na mnie Carsky prazenec czyli pomieszanie omletu i naleśnika. Palce lizać! Hm, jesli chodzi o wynik sportowy to zajeliśmy chyba 24 miejsce na 32 ekipy, czyli sporo poniżej oczekiwań. No ale i tak było fajnie :D



(widok z hotelu ^^)


Z innych nowości to zrobiliśmy małe przemeblowanie w salonie żeby sobie trochę odmienić i dobrze bardzo wyszło.

A w ogóle ostatnio do Warszawy zawitali znajomi z Wrocławia, czyli pp. Pixele z uroczym pędrakiem Tomkiem :) Znajomych miało być więcej, ale Szoszony skrewiły więc musieliśmy sobie dać radę w mniejszym gronie, co wyszło pysznie: z improwizowanymi noclegami, inwazją na bistro na Koszykowej i całoweekendowym relaksem w gronie dobrych znajomych!



Już całkiem niedawno, bo w zeszły czwartek natomiast w ramach wyprawy niebieskich ludzików do Katowic trafiłem do kopalni-muzeum Guido. Powiem tylko tyle - jeśli nie byłeś, pojedź koniecznie i zabierz całą rodzinę (chociaż zjazd na poziom 320 dostępny jest tylko dla dzieci w wieku 7+). Ja się ogólnie jarałem jak 5 latek w sklepie z zabawkami, te wszystkie maszyny, korytarze...ach cudowne. No i ogólnie powala wyobrażenie sobie ogromu pracy, jaką trzeba wykonać żeby taką kopalnie zbudować, zorganizować, eksploatować..No i robota górnika to nie je bajka - nawet gdy na chwilę podczas zwiedzania uruchamiany jest pokazowy tasmociąg, głowa pęka po 15 sekundach od hałasu. No a weź tak 6 godzin fedruj na szychcie. Koledzy i koleżanki z pracy zgodnie uznali, że wykonywana przez nas praca mimo czasami chwilowych dołków, zła nie jest :D



Także tego. Do nastepnego razu ;)

2.10.2014

tak, w tym roku też były wakacje

z usmiechem, aczkolwiek bez niedowierzania, przeczytałem przesmiewczy tekst nt. polskiego wybrzeża tutaj. i oczywiście od razu pomyślałem "jeju, jak to dobrze że my znowu do tych nudnych Piasków" ;)

no bo my i w tym roku do Piasków, tyle że w poszerzonym składzie, czyli najpierw Mama z Babcią plus dzieci tydzień, potem my tzn. ja dojechałem, a dodatkowo namówiliśmy znajomych i to w dużej liczbie - najpierw przez weekend były z nami Zosia i Paula, a w kolejny, przed wyjazdem, Tomek i Ziela. ale przede wszystkim cały tydzień spędziliśmy razem z Szoszonami, Meryś i Człowiekiem Kulą Armatnią i to, obok morza i plaży, rzecz jasna, było główną atrakcją pobytu.
wakacje z 4ką dzieci to w sumie taka sinusoida nastrojów od euforii do skraju depresji, bo są momenty kiedy jest wesoło i wszystko idzie gładko, dzieci się bawią a dorośli gaworzą, ale są oczywiście momenty kiedy wszyscy wszystkim chcą urwać głowy. no, życie. ale oczywiście było fajnie - szliśmy sobie wg standardowego rozkładu dnia czyli śniadanie, plaża do 14tej, potem przetoczenie na obiad, potem kawa w kawiarni tej co zawsze, leniwe popołudnie (czasami jeszcze ze spacerem), wieczorny wrestling i potem jeszcze chillout przy napojach wieczorem. rzecz jasna, wszystko bez nudy bo były też urozmaicenia. udało nam się na przykład udać w podróż do Fromborka - statek z Krynicy do Tolkmicka, potem autobus do miasta Kopernika (gdzie, nb. obejrzeliśmy zabytki i multimedia w tym bardzo fajny film o odkrywaniu faktycznego grobu wielkiego uczonego), obiadek i powrót. bardzo fajna całodzienna wycieczka no i dzieci przez cały dzień praktycznie miały zajęcie. mieliśmy też ognisko na plaży (podobno nie wolno) - istny hit, połączenie plazy, morza i ogniska, no czegóż chcieć więcej!

od czasu do czasu stawaliśmy - jak to na Mierzei - oko w oko z dzikiem, jakoś w tym roku było ich albo więcej, albo były smielsze, no ale grunt że niegroźne, chociaż raz te małe psotki wlazły na podwórko i wywaliły kubły ze śmieciami także pewnie troche na nie uważać trzeba. to spojrzenie turysty. bo spojrzenie mieszkańców mierzei jest mniej więcej takie że "a weź pan......te dziki"

z rzeczy dobrych które się nie zmieniły to oczywiście Smaki Morza czyli jadłodajnia w której za mały grosz można się utuczyć jak prosiak i w której po kliku dniach staliśmy się na tyle rozpoznawalni że niektóre kelnerki uśmiechały się pod nosem na nasz widok. tamże miała miejsce mrożąca krew w żyłach sytuacja, gdy Homik zamknął się na zamek w toalecie (poszedł się załatwić, no bo warto powiedzieć że chodzi już sam, od dłuższego czasu). idę - patrzę kolejka, i ktoś mówi że jakiś "mały" zamknął się w kibelku. jeju, myślę, Homik, psia jego mać. no więc lecę i wołam przez drzwi "hej,hej otwieraj!" na co on spokojnie, "ale Tato, nie mogę, musze skończyć robić kupę". no dobra, bez paniki, czekamy, a ja w myślach rozważam opcje otwarcia drzwi od zewnątrz....no i faktycznie, za chwile wychodzi zadowolony a na moje ponaglenia "co tak długo?" odpowiada spokojnie "no przecież rączki musiałem jeszcze umyć". ogarnięty 4latek, nie ?

"Kawiarnia na piaskach" też trzyma fason, ciasto kajmakowe w normie no i jest piwo Namysłów. dzieci obżerały się tam słodyczami do porzygania niemalże, zwłaszcza przy okacji Homikowych urodzin. przy okazji okazało się że właściciele mają...ale to zaraz. któregoś razu poszliśmy sobie w taką przecinkę w trzcinach do zalewu, zaraz przy kawiarni. idziemy, idziemy, a za nami jacyś ludzie. no to doszliśmy do wody, patrzymy, a tam pomost i coś nakrytego brezentem. co to może być? na to ludzie za nami wchodzą na pomost, zdejmują brezent, a tam motorówka. wsiadają, odpalają, odpływają. dziękuję, do widzenia. moja ZAZDROŚĆ +100 - bezcenne. pełen romantyzm...dom nad wodą, pomost ukryty w trzicnach, motoróweczka....ach.

tak. co więcej...no ryby, wędzone na gorąco. w zeszłym roku jakoś nie przyuważyliśmy tej opcji, ale tym razem mama wywęszyła i dopytała i któregoś dnia rano mieliśmy na śniadanie świezo uwędzonego, jeszcze ciepłego łososia i fląderki. fląderki ogólnie to ciekawe ryby, a o ich autentyczności lokalnie może świadczyć fakt, iż na ostatni obiad flądra nie dotarła bo rano "morze sztormowało". to znaczy ja sie tylko tak dziwie bo tubylcy (a także Szoszon i Mama) to oczywiście sie nie dziwili bo dużo wiedzą o fląderkach :D

było zatem bardzo super no i apetyty na kolejny rok i kolejne lato wzrosły, a jakże. czy dotrzemy tam znów to się zobaczy.

potem byliśmy jeszcze (już tylko my czyli homik, wiewiura, mama i tata) w Jurze Małej nad jeziorem Tałty. to takie miejsce w które jedźiłem ze swoimi rodzicami przez wiele lat, uczyłem się tam żeglarstwa, byłem na dwóch obozach pod namiotem i w ogóle wiele mam związanych z nim wspomnień. szkoła w której pracowała moja mama ma tam 6 drewnianych domków letniskowych i niestety należy powiedzieć że czas się w nich zatrzymał te naście lat temu kiedy byłem tam ostatni raz z rodziną...no ale, woda na głowę nie kapie, w pobliżu jest las i jezioro, więc odpocząć "dasię" :) wyrosło też na około sporo okazałych domów letnich a także jeden molochowaty (ale ze smakiem) hotel/resort i klimat zapyziałej dziury gdzieś wyparował, no ale cóż, też było miło. czas spędzaliśmy nad jeziorem albo przemierzając rowerami (foteliki!) bezmiar leśnych i polnych dróżek, których w okolicy nie brak. odkrywaliśmy przy okazji zacierające się już miejscami urokliwe ślady jeszcze poniemieckiego osadnictwa...no bo co ciekawsze działki położone nad jeziorem są konsekewntnie wykupowane, grodzone i opatrywane tabliczkami "Teren prywatny". natomiast jest wiele uroczych zagród gdzieś w środku niczego, które cierpliwie czekają na chętnego na ich dyskretne piękno...no i może nigdy się nie doczekają, bo tam niestety piękno ma nieco mniejszy potencjał na prywatyzację i komercjalizację. może któregoś dnia w przysżłości to będzie szansa dla nas...?

szczególnie natomiast zachwycił nas Ryn, gdzie za sprawą lokalnego koncernu hotelowo-restauracyyjno-wypoczynkowego (obecnego zresztą też w Mikołajkach) miasteczko pięknieje i schludnieje. super zrobiony jest zamek - hotel i restauracja, a także młyn nad jeziorem. obiekty sa odrestaurowane ze smakiem, bez przesady, no i fajnie eksponują charakterystyczne elementy tych budowli. miło więc zobaczyć, że ktoś tego typu prace przeprowadza z głową.

ale, szczególnym osiągnięciem pobytu w Jurze było to że Homik zaczął samodzielnie jeździć na rowerze bez bocznych kółek. był tam kawałek równej drogi i rozległego parkingu. uczylismy się trochę ruszać "z popychu", a w końcu któregoś dnia mieliśmy iść na plac zabaw (na którym była taka mała tyrolka ;) ) więc Homik wziął rower, wsiadł i pojechał! no i od tej pory jeździ. wielce mu w tym pomaga jego MAŁPIA zręczność - w zasadzie nigdy nie zaliczył żadnej poważnej gleby - kiedy traci równowagę po prostu robi HYC! i ląduje na dwóch nogach obok roweru. no harm done :)

za to Wiewiurka....no ta to dopiero ruszyła! od ostatniego wpisu nauczyła się:
- mówić - tak normalnie, się z nią gada.
- załatwiać na nocnik - tylko na noc jej już zakładamy pampki
- rozśmieszać nas wszystkich - bo jest śmieszna i słodka
- zakładać majtki i spodnie

ogólnie mamy z nimi dużo frajdy. a no i mamy niebywałe sukcesy w sprzątaniu :) zaczęliśmy też robić spotkania rodzinne (pozytywnadyscyplina.pl) więc może uda mi się na bieżąco pisać o ich przebiegu i rezultatach...może :)

jeju, jak długo, jeszcze nigdy tak nie było! serwus!