21.03.2018

Rowerowe wakacje 2017 - Dzień 5 - Siemianówka - Narewka (14km)

Kolejnego dnia ruszaliśmy w drogę z pewnymi obawami, bo ostatecznie dzień 3 zakończył się rowerowym fiaskiem ze strony Zuzi, nie wiedzieliśmy zatem czy temat z powrotem zatrybi czy nie. Na dobry początek po spakowaniu zrobiliśmy postój pod sklepem na drożdżówkę i soczek. Do przejechania mieliśmy w sumie niewiele, w dodatku po asfalcie i wreszcie, z wyluzowanym (chyba) nastawieniem. Ruszyliśmy więc prostą jak strzała drogą z Siemianówki do Narewki.

Wkrótce zaczęło się chmurzyć i co chwilą nad głowami przelatywał nam mały deszczyk. Mały deszczyk zaczął zamieniać się w duży deszczyk, ale wtedy byliśmy już na wysokości wieży widokowej niepodal drogi, porzuciliśmy więc rowery na skraju lasu a sami schowaliśmy się przed największym, kilkuminutowym opadem pod dach wieży. Klawy temat takie wieże, można sobie na nich z wysokości podziwiać okoliczne łąki i liczyć bociany. Nie wspomniałem bowiem w poprzednim wpisie, że prócz wszystkich innych atrakcji okolic Białowieży, jest to jakieś totalne zagłębie bocianów. Normalnie, boisz się otworzyć lodówkę ;)


Deszcz przeleciał, ruszyliśmy zatem dalej i tak spokojnie, robiąc co jakiś czas postój, dojechaliśmy do Narewki. Nazwa kojarzy się nieźle, ale wjazd od strony Siemianówki nie robi zbyt dobrego wrażenia. Musieliśmy jednak przedostać się do przysiółka na samym skraju Puszczy, a wcześniej potrzebowaliśmy zjeść obiad. Postanowiliśmy załatwić to na bogato:


Żart ;) obiad był dość smaczny, nie powiem, ale tak naprawdę trafiliśmy tam dzięki informacji o Muzeum Pszczelarstwa mieszczącym się w tym obiekcie. Oprócz uli(-ów?) znajduje się tam kosmiczna kolekcja przedmiotów związanych z pszczelarstwem i kulturą pszczelarską. Od wymyślnych narzędzi tej sztuki, przez kufle do miodów pitnych, do jakichś totalnych durnostojów z ceramiki, nawiązujących do pszczół i miodu. Niestety, prowadzący muzeum był nieobecny, przez co - jak podejrzewam - ominęła nas najciekawsza część zwiedzania jaką z pewnością jest ciekawa opowieść.

Przed wyruszeniem w ostatni etap tego dnia, nastąpił kolejny strajk Zuziowy. Jakoś tam w końcu udało się ruszyć, chociaż znów straciliśmy trochę cierpliwości. Jednakże oferta lodów w centrum miejscowości jakoś załatwiła sprawę i po krótkim postoju pod sklepem popędziliśmy ostatnią prostą na nocleg.

I tu zaczęły się przygody. Jakoś dzień lub dwa przed przybyciem do Narewki zadzwoniła do mnie Pani u której mieliśmy zarezerwowany nocleg, aby przeprosić i powiedzieć, że coś jest pomylone z rezerwacją i przenocujemy u jej znajomej, nieopodal. W porządku. Zajechaliśmy więc pod podany adres, z dala od głównej ulicy, fajnie cicho, drzewa....tylko ten budynek...wyglądający jak obiekt kolonijny 3ciej kategorii, z omszałym od rosnących niedaleko sosen i świerków zielonkawym tynkiem. No ale dobra, wchodzimy. Wnętrze sprawia podobne ponure wrażenie, idziemy za gospodynią do pokoju i jest coraz gorzej. Ściany brudne od śladów po butach, ciemno, mało zachęcająco, a pokój wygląda odpowiednio do standardu kolonijnego 3ciej klasy...w łazience grzyb. Ja to się jakoś dostosowuje, ale widzę, że Asia już wychodzi i jest kiepsko :) Idę więc na dół za Panią i mówię nieśmiało, że musimy się zastanowić, a kiedy już wychodzę do dzieci i Asi przed budynek, oni tylko niemo pokazują mi na leżącego centralnie przed schodami zdechłego ptaka kalibru kruk lub spora kawka :D

No wtedy ja też poczułem, że nie, dziękuję, powiedziałem więc Pani 'proszę mi dać kwadrans' i ruszyłem rowerem przez wieś w poszukiwaniu jakiegoś innego noclegu. Okazało się niestety, że na przestrzeni 2km jest tylko jedna agroturystyka, gdzie właściciel był nieobecny akurat, a poza tym lipa. W desperacji zacząłem więc pukać do kolejnych domów i pytać zdumionych mieszkańców o pokój. Po kilku nieudanych próbach trafiłem w końcu na schludne podwóreczko przez płot z tą oficjalną agroturystyką z pytaniem o telefon do właścicielki...już nawet nie pamiętam czy ów dostałem, ale z rezygnacją zapytałem czy może Pani by nas nie przenocowała przypadkiem...



Nieśmiało pani Wala odpowiedziała, że nie, ona pokojów nie prowadzi, że ma co prawda pokój po synu, ale nie wie czy będzie dobry itd. Powiem szczerze, że po tamtej norze przeszkadzałyby nam chyba tylko śpiące nad nami na grzędzie kury...oczywiście pokój był czyściutki, przytulny, swojski i zaproponowałem normalne warunki, takie jakie były gdzie indziej. Udało się! Zadowolony z siebie ruszyłem po rodzinę :) Siedzieli już na głównej drodze z rowerami, musiałem tylko jeszcze zgarnąć przyczepkę. Gdy oznajmiłem Pani, że jednak dziękujemy, była wielce zdziwiona i mówiła, że "jeszcze nigdy jej się to nie przytrafiło"...no cóż.

Przeszczęśliwi, rozłożyliśmy się u p. Wali. Ugotować można było sobie w schludnej letniej kuchni, rowery wstawić do szopki, warunki dla rowerzystów idealne. Potem zresztą rozmawialiśmy sobie z naszą gospodynią, opowiadała nam o tym lokalu który w popłochu opuszczaliśmy, sporo się wyjaśniło :D Popołudnie minęło nam naprawdę przyjemnie, zresztą cały pobyt w tymi miejscu był super. Z przygód to jeszcze tylko warto wspomnieć nocne wychodzenie przez okno do rowerów, przy których została maść na ból nogi - z jakiegoś powodu nie mogliśmy otworzyć drzwi wyjściowych od środka. Wyskoczyłem więc oknem z z przedsionka...w drodze powrotnej jakoś się już udało drzwi otworzyć :) dziwna sprawa.

Rano ruszyliśmy w dalszą drogę przez Puszczę, do Pogorzelców. Na pożegnanie obiecałem p. Wali, że będziemy polecać jej adres znajomym. Także jeżeli szukacie fajnego noclegu w Narewce - dajcie znać, podzielę się szczegółami i numerem telefonu!

Do usłyszenia w następnym odcinku!

14.03.2018

Rowerowe wakacje 2017 - Dzień 4 - Kruszyniany - Siemianówka (45km....samochodem)

Postanowiłem kontynuować, bo zbliża się kolejne lato ;)

Na czym to skończyliśmy? Aha, na Kruszynianach...nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego, mieliśmy już umówiony przejazd do Siemianówki na następny nocleg z panem z Tatarskiego Gościńca. Rano udaliśmy się na zwiedzanie meczetu i mizaru, gdzie wysłuchaliśmy dość ciekawej opowieści nt. historii Tatarów na ziemiach polskich, aktualnego stanu diaspory. Potem wróciliśmy po rzeczy do naszej kwatery, pogadaliśmy chwilę z wnuczkiem p. Lejli i udaliśmy się do Gościńca na umówione spotkanie. 



Okazało się tam, że p. Zdzisław jeszcze nie wrócił z wyjazdu do miasta, zamówiliśmy więc jakieś zupy, chinkali i piwo, a dzieci poszły zwiedzać intrygujące otoczenie tego miejsca. Gościniec reklamuje się jako tradycyjny tatarski zajazd, i faktycznie masz dość specyficzny wystrój, który w ciągu dnia nie sprawia zbytnio zachęcającego wrażenia. Ale osoby tam pracujące są dość sympatyczne, czego dowodzi też fakt gotowości do podwózki. Jedzenie zresztą też było całkiem smaczne. Po niecałej godzinie nasz kierowca wreszcie się pojawił z przyczepą załadowaną drewnianym złomem, niewiele myśląc dołączyłem do robotnika rozpakowującego towar, żeby przyspieszyć nieco akcję. Potem załadowaliśmy rowery i rzeczy i ruszyliśmy w mniej więcej 45-kilometerową podróż do Siemianówki.

P. Zdzisław okazał się być bardzo sympatycznym facetem, sporo nam po drodze o opowiadał o okolicy, o tym jak warto szukać domu do kupienia jeśli ktoś by chciał i o różnych ciekawostkach. Droga w zasadzie przebiegła bez przeszkód, poza jednym epizodem kiedy to z rusztowania na plandekę zaczęły odpadać kiepsko pospawane rurki :) Po drodze mijaliśmy wymalowane na drzewach znaki Green Velo - co dowiodło słuszności decyzji pokonani tego odcinka stopem, bo zasadniczo szlak wiódł głównie asfaltem w szczerym polu, także mało ciekawie. 

Mniej więcej koło 15tej wylądowaliśmy w Siemianówce w zarezerwowanej wcześniej kwaterze. Nie był to szczyt marzeń, ale miejsce nie było też jakieś tragiczne...największa wpadka natomiast była taka, że celowalem w Siemianówkę w przekonaniu że skorzystamy z plaży, kąpieli itd. a okazało się że w samej wsi nie ma jak wykąpać się w Zalewie, a plaża owszem jest, ale ok 8km wcześniej w wiosce Tarnopol. Na rowerową wycieczkę na plaże nikt już nie miał ochoty, nasza gospodyni nie chciała nam pożyczyć samochodu (zaoferowała co prawda podwózkę), więc skończyło się na zakupieniu piwa, czipsów (dla dzieci, żeby zadośćuczynić brakowi kąpieli) i bardzo przyjemnej posiadówce na wale nad Zalewem:


Dzieci od razu namierzyły jakiegoś wędkarza który niewątpliwie potrzebował pomocy i się nim skwapliwie zajęły :) Odciągnęliśmy je dopiero kiedy były gotowe zaglądać pod wodę do siatki z rybami, bawiły się świetnie. Na noclegu za to były koty, piaskownica itd. także ostatecznie cały nocleg wyszedł całkiem spoko. 

Następnego dnia mieliśmy już wrócić na rowery, ale o tym w następnym odcinku...