30.07.2012

buggypod io - wrażenia drugie, czyli dalsze

jakiś czas temu pisałem o pierwszych wrażeniach z użytkowania buggypoda. teraz pora na kolejne, bo używamy go już z powodzeniem od prawie 2 miesięcy. w skrócie:
  • dostawka ogólnie się sprawdza przy wycieczkach jednoosobowych z dwójką dzieci, raczej lepiej niż spacerówka + chusta (nie jesteśmy maniakami chust, pewnie gdybyśmy byli to nie byłoby dyskusji. ale np teraz w upały to by się W chyba upiekła żywcem w chuście)
  • niewątpliwie wadą buggypoda jest fakt "ściągania" wózka na prawo, czyli na stronę po której jest doczepka. przy dłuższych spacerach nieco boli ręka - być może przy innym wózkiem rozkład masy byłby lepszy, ale przy naszym troszkę się można zmęczyć (Peg Perego Pliko p3)
  • system składania i rozkładania jest sprytny i efektywny, składanie jest proste i szybkie. nieco mniej wygodnie się rozkłada bo przez patent z blokadą przycisku ciężko jest to zrobić jedną ręką i trzeba siedzisko dopychać...głową. można się przyzywczaić :)
  • homik nawet czasami sypia w krzesełku - nie jest to urządzenie stworzone do spania, ale w gdy już mu sie wyczerpuje bateryjka rozłożenie oparcia na płasko-skośnie ułatwia odpoczynek
  • wadą na pewno jest brak w standardzie jakiegoś daszka, parasola itp. przy ostrym słońcu trzeba mieć jakąś własną parasolkę. przy wysokiej cenie samej doczepki to dziwne, że to taki golas. 
  • daje się wsiadać do autobusów i tramwajów niskopodłogowych - nie jest to może najłatwiejsze, ale jak troche się podtrzyma wózek+buggy z tyłu to nawet nie gubi się przy tej operacji dzieci :)
a w ogóle to ciekawostka - do tej pory nasz buggy był jedynym widzianym w okolicy i wszyscy oglądali się za nami z okrzykami "wow! jakie fajne, jakie sprytne!" etc. natomiast na wczorajszym spacerze widzieliśmy aż dwa inne pody! widocznie albo sami jesteśmy trendsetterami albo po prostu sprzęt się popularyzuje :)

ale tak poważnie to polecamy. z podwójnym wózkiem nie mielibyśmy szans!

24.07.2012

cześć kotku

homicek nauczył się mówić "cześć".

chodzi za kotem (-cicą) (kasi i michała) i mówi: "auuu (kotek), ceeść"

słitaśne :D

23.07.2012

a może nad morze?

w tym roku udało nam się pojechać na tydzień letniej klasyki, czyli nad Bałtyk. klasyki, bo Mama za młodu zawsze jeździła na długo na nadmorskie kempingi no i zamarzyło się jej odświeżyć te wspomnienia. tylko że tym razem to on miała doglądać gromadki (no, dobra, dwójki, w tym jedno niechodzące) dzieciaków. jak pomyśleli, tak zrobili.

byliśmy przez tydzień w sarbinowie, to jest koło mielna taka miejscowość i wrażenia ogólne są takie:
  • pogody nie było. totalnie nie było pogody potrzebnej do opalania się nad morzem, chlapania w kałużach, pławienia przychówku (w osobie homika który wodę UWIELBIA). od przyjazdu były chmury, przerywane deszczem i rzadkimi (słownie: trzy razy) dłuższymi przebłyskami słońca spomiędzy chmur. do tego wiatr (no dobra, nad morzem w końcu bylismy), większy wiatr, fale, i zimny wiatr. nie dało się niestety wypuścić Homika na pełne wody i nie wyszalał się bidny tak jak marzyliśmy że się wyszaleje. może za rok..
  • morze jest fajne - w końcu w warszawie jednak nie poleżysz za parawanem (ok, za parawanem to akurat moge) gapiąc się na fale. tzn bez przesady, gapić to było się trzeba na Homika, żeby sie nie spławił do szwecji. fale są jednak cool, nawet jeśli jest zimno i nie można wejść do wody i przyjąć je na klate lub główkę (tzn. można, ale umówmy się, nie przy 17 stopniach i wietrze 4B)
  • miejscowości nadmorskie przypominają skrzyżowanie krupówek z wiejskim odpustem; jadąc wzdłuż głównej drogi/uliczki w sarbinowie, nie wiedziałem na co zwracać baczniejszą uwagę: na pokłady budzącego zdumienie badziewia na straganach, na porażającą brzydotę samych straganów czy na pieszych którzy mimo chodników (wąskich) wylewali się na środek drogi. tam gdzie chodników nie ma (poza centrum wsi) to juz zupełna bonanza i walka o życie (pieszego, bo auto jak wiadomo nie tak łatwo połamać). nie lepiej było w chłopach, tylko ciut lepiej w kołobrzegu (choć to duże miasto, to nadmorski bulwar też daje w ryj festiwalem wszystkiego z chin). do mielna, szczerze, bałem się pojechać. chyba bym nie wytrzymał :D
  • standard nadmorskich kwater: bida. ok, to generalizacja bo byliśmy tylko w jednej, a inny udostępniony do wglądu był fajny, ale to był tzw. OW. nie w tym sensie że drogo i brzydko, ale w tym że owszem pokój schludny, ale niby trójka a miejsca ciut-ciut, tyle co dla wczasowiczów którzy rano wstają i idą na plażę i wracają późnym wieczorem gdy jest piękna pogoda; co do pogody patrz pkt. pierwszy. no i do tego akurat w naszym "pensjonacie" nie było żadnego pomieszczenia wspólnego, w ogródku nie było miejsca żeby usiąść sobie wieczorem na powietrzu - mimo że duży to nie było ani pół ławeczki - więc zaplecze socjalne ;) nie istniało. do tego na wyposażeniu pokoju dwie szklanki i dwie łyżeczki do herbaty; no, i meble. nie wiem, może naiwny jestem, ale spodziewałem się nieco więcej ułatwień. ok, była lodówka i czajnik, na korytarzu. Mama pytała jeszcze o pokoje gdzieś indziej, i usłyszała od pani, że dzieci też mają głowy a ona liczy od głowy (dzieci: 2 miesiące i 2 lata) więc 200PLN sie należy. nie polecam
  • żeby nie tylko że źle to: piasek nad Bałtykiem jest CUDOWNY
  • jedzenie we wszystkich miejscach gdzie jedliśmy przynajmniej przyzwoite, w porywach do dobre, lub bardzo dobre. żadnych ryb wycieranych szmatą, zlewek i świństw. nawet obiady typu "obiad dnia" były smaczne i było ich wystarczająco
  • za 10PLN można kupić zajebistego latawca, który nie dość, że lata, to w dodatku nie łamie się przy pierwszym dzwonie w ziemię i nawet fajnie wygląda (jak ryj smoka. kolory fajne!). no i nad morzem latawiec to niezły fun, zwłaszcza przy 4B
  • mimo otoczenia ośrodków wczasowych, nie byliśmy narażeni na nocne dyskoteki itp. było w porzo
  • wakacje z dwulatkiem są wymagające psychicznie i fizycznie :) mimo czasowej asysty dziadków, jest to ciągła walka o swoje :) o to żeby zdążyć na obiad, śniadanie itp. nieustające negocjacje. no, ale mama ma to na codzień, więc nie narzekam :)
  • wakacje z dwulatkiem są super bo dwulatek jest super. zaczyna mówić, jest samodzielny i wszystko rozumie. a dzieki temu, że na urlopie jednak nie ma innych zadań pobocznych pt. pranie, sranie, zmywanie i praca to i z przebywaniem z dziećmi i rodziną zostaje sama radość. polecam :)
  • jeśli jedziesz na wakacje z dziadkami to warto żeby dziadkowie byli zaraz za ścianą. lub najdalej 50m od ciebie. bo inaczej są mało wykorzystywalni.
także ogólnie spoko, z małymi uwagami (do pogody :P). za rok będzie tylko lepiej!

11.07.2012

grunt to wybrać dobrego misia

po pierwsze, Homik zżył się z misiem. zasadniczo miś jest pomocą wychowawczą ponieważ przyspiesza zasypianie, czasami przewijanie i ogólnie stał się dobrym kumplem naszego synka. kłopot tylko w tym, że akurat padło na misia dużego kalibru, tzn. może nie ekstremalnego, ale dość sporego (jakieś 3/4 homika). a spodziewamy się, że miś będzie z nami jechał nad morze, więc trzeba będzie dla niego wygospodarować miejsce w aucie . no ale jakoś się uda, w końcu to miś, od biedy pojedzie na dyszlu, albo coś :)

po drugie, homik nauczył się wielu nowych słów, włączając w to misia, który brzmi tak troche "miźś" - jakby nieco nadwyraźnie. ale to przesłodkie. poza tym wymawia ładnie tramwaj, "pan", "mimi" - to emilka, nasza opiekunka i wiele innych. super!

po trzecie - Wiewiurka. wygląda na to że dochodzimy z nią do ładu, wiadomo że rano śpi w porze naszego śniadania, potem w ciągu dnia i trochę przed kąpielą. a, no i w nocy śpi dość długo tzn. wychodzi nam że od 20 do 4 albo od 21 do 5 tej. spróbujemy pewnie  najbliższych dniach (może na urlopie?) przejść na system 22 - 7...hopefully :) to by oznaczało początek powrotu do ludzkiego spania. to znaczy, nie jest w sumie źle i tak w tej chwili, ale może być lepiej. ze spaniem zawsze może być lepiej :D

po czwarte...? jedziemy nad morze na tygodniowy urlop, a potem przenosimy się na tydzień do domu znajomych pod miasto żeby zaznać co to "wsi spokojna, wsi wesoła". będziemy orędować :)