Z narodzinami wiewiurki to miało być tak, że miały być, ale kiedy
indziej niż w końcu były. Mama miała co prawda od jakiegoś czasu lekkie
skurcze, ale nieregularnie i bezboleśnie, więc się nie liczyło.
Podobnego zdania był mister doktur i skierował mamę na rutynowe KTG w
okolicach terminu porodu, ale bez większego przekonania. Mama też bez
większego przekonania obiecała pojechać.
No i dnia owego, z rana, mama miała ruszyć na ósmą rano do Ulubionego
Szpitala na KTG. Poprzedzedniego wieczoru w sumie nic się nie działo,
prócz tego że mama skakała na gumowej piłce więcej niż zwykle. Nie były
też w uzyciu żadne naturalne metody ;) No ale, rano okazało się że
grawitacja zatrzymała mamę w łózku nieco dłużej, i tata – jako że
jeździł wtedy do pracy autem żeby „w razie” być szybko z powrotem –
zaproponował, żeby razem pojechać do Ulubionego Szpitala, bo to po
drodze na arbajt. No i tak się stało. Na miejscu mama, jako że nie lubi
sie trzymać planów, zamiast do przychodzi na KTG poszła na izbę przyjęć,
tak kontrolnie, no i dlatego że mniejsza kolejka była. Przebadali,
oglądneli i powiedzieli – 4 cm. Czyli znaczy, że nie z powrotem do domu,
tylko na górę, na porodówkę.
Tak, poród się zaczął J Mama i tata byli przygotowani – torba
jeździła w aucie już od 2 tygodni więc nie było problemu - i gładko
przeteleportowali się na 2 piętro i rozpoczęli oczekiwanie na sale. Po
pewnym czasie ciche marzenie - czyli jednoosobowa sala – ziściło się i
to była połowa sukcesu. Potem poszło już gładko – mama skakała na piłce,
łaziła po sali przy akompaniamencie lekkich skurczów, a tata robił za
młodszego pomocnika – donosił bułeczki, napoje i koktajle. Trochę czasu
minęło, znajoma (z poprzedniego porodu) pani Położna dzielnie mamie
sekundowała, ale uważała że sprawa ma nice zbyt małe tempo i
zaproponowała obniżenie ciśnienia. Niestety, nie pomogło, a przynajmniej
niewiele. W tej sytuacji, za radą pani doktur i pani Położnej, mama
zdecydowała się nie męczyć dalej buły i pomóc sobie – i wiewiurce –
substancją na O. No bo nie miało sensu dalej wisieć na KTG, leżeć,
chodzić i się nudzić między mało skutecznymi skurczakami. Po substancji
na O mama wreszcie coś poczuła, na tyle, żeby dla złagodzenia bólu
wejśc pod prysznic. Tam z kolei poczuła tak, że ledwo wyszło z powrotem
na łóżko, no a potem to już poszło błyskawicznie...tzn dla Taty, bo mama
nie wyglądała zbyt wesoło. Dzielnie jednak parła i już wkrótce pani
Położna mogła wyciągnąć mała wiewiurkę na świat, a zaraz potem położyła
na maminej piersi małe, obfeflunione zwierzątko – naszą małą córeczkę.
Wiewiurka, bo to ona była, najpierw troszę poskrzypiała, po czym chętnie
przypięła się do maminej piersi – jednak bez pośpiechu, bo widocznie
nie lubi – tak jak mama – jak się ją pogania. I potem już mama, tata i
wiewiurka w spokoju sobie siedzielie i patrzyli na siebie szczęśliwym
wzrokiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za komentarz!