13.05.2012

narodziny wiewiurki

Z narodzinami wiewiurki to miało być tak, że miały być, ale kiedy indziej niż w końcu były. Mama miała co prawda od jakiegoś czasu lekkie skurcze, ale nieregularnie i bezboleśnie, więc się nie liczyło. Podobnego zdania był mister doktur i skierował mamę na rutynowe KTG w okolicach terminu porodu, ale bez większego przekonania. Mama też bez większego przekonania obiecała pojechać.

No i dnia owego, z rana, mama miała ruszyć na ósmą rano do Ulubionego Szpitala na KTG. Poprzedzedniego wieczoru w sumie nic się nie działo, prócz tego że mama skakała na gumowej piłce więcej niż zwykle. Nie były też w uzyciu żadne naturalne metody ;) No ale, rano okazało się że grawitacja zatrzymała mamę w łózku nieco dłużej, i tata – jako że jeździł wtedy do pracy autem żeby „w razie” być szybko z powrotem – zaproponował, żeby razem pojechać do Ulubionego Szpitala, bo to po drodze na arbajt. No i tak się stało. Na miejscu mama, jako że nie lubi sie trzymać planów, zamiast do przychodzi na KTG poszła na izbę przyjęć, tak kontrolnie, no i dlatego że mniejsza kolejka była. Przebadali, oglądneli i powiedzieli – 4 cm. Czyli znaczy, że nie z powrotem do domu, tylko na górę, na porodówkę.

Tak, poród się zaczął J Mama i tata byli przygotowani – torba jeździła w aucie już od 2 tygodni więc nie było problemu - i gładko przeteleportowali się na 2 piętro i rozpoczęli oczekiwanie na sale. Po pewnym czasie ciche marzenie - czyli jednoosobowa sala – ziściło się i to była połowa sukcesu. Potem poszło już gładko – mama skakała na piłce, łaziła po sali przy akompaniamencie lekkich skurczów, a tata robił za młodszego pomocnika – donosił bułeczki, napoje i koktajle. Trochę czasu minęło, znajoma (z poprzedniego porodu) pani Położna dzielnie mamie sekundowała, ale uważała że sprawa ma nice zbyt małe tempo i zaproponowała obniżenie ciśnienia. Niestety, nie pomogło, a przynajmniej niewiele. W tej sytuacji, za radą pani doktur i pani Położnej, mama zdecydowała się nie męczyć dalej buły i pomóc sobie – i wiewiurce – substancją na O. No bo nie miało sensu dalej wisieć na KTG, leżeć, chodzić  i się nudzić między mało skutecznymi skurczakami. Po substancji na O mama wreszcie coś poczuła, na tyle, żeby dla złagodzenia bólu wejśc pod prysznic. Tam z kolei poczuła tak, że ledwo wyszło z powrotem na łóżko, no a potem to już poszło błyskawicznie...tzn dla Taty, bo mama nie wyglądała zbyt wesoło. Dzielnie jednak parła i już wkrótce pani Położna mogła wyciągnąć mała wiewiurkę na świat, a zaraz potem położyła na maminej piersi małe, obfeflunione zwierzątko – naszą małą córeczkę. Wiewiurka, bo to ona była, najpierw troszę poskrzypiała, po czym chętnie przypięła się do maminej piersi – jednak bez pośpiechu, bo widocznie nie lubi – tak jak mama – jak się ją pogania. I potem już mama, tata i wiewiurka w spokoju sobie siedzielie i patrzyli na siebie szczęśliwym wzrokiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarz!