26.08.2017

Rowerowe wakacje 2017 - Dzień 1 - Białystok - Supraśl (15km)

Rok jeszcze nie stuknął od ostatniego wpisu, więc nie jest tragicznie :) Witam z powrotem.

Wakacje za pasem, główną rodzinną część już mamy za sobą, dzieci wczasują się dalej u dziadków (przy okazji: tegorocznym sukcesem jest wyjechanie dzieci z miasta na praktycznie całe wakacje, za co serdecznie dziękujemy dziadkom, ciociom i babciom!!!).

Wcześniej oczywiście z sukcesem zakończyliśmy rok szkolny, Homik uzyskał promocję do klasy II ;) a Wiewiurka zmienia status z przedszkolaka na zerówczaka. Benefit dla nas taki, że oboje będą w tym samym budynku, przynajmniej na razie. No, ale to od września.

Wróćmy do wakacji, w tym roku postanowiliśmy przełamać wakacyjną rutynę i nie pojechaliśmy do Piasków ani na bazę w Regetowie, za to wyruszyliśmy w rejon Puszczy Knyszyńskiej i Białowieskiej, na rowerach. Jest to o tyle dziwne, że nie jesteśmy bardzo znani jako pasjonaci turystyki rowerowej ;) A jednak, udało się, po zgromadzeniu sprzętu, ochoty, nieco determinacji i zapasowych dętek. W szczegółach opisuję tę wyprawę poniżej, trochę dla siebie, a trochę dla osób które być może chciałyby ruszyć naszym śladem. 

Początkowo przymierzaliśmy się do odcinka GreenVelo od Janowa Podlaskiego w kierunku Włodawy, ale po pierwsze, znalazłem mało zachęcające recenzje tego szlaku, a po drugie, z okolic Włodawy ciężko się wydostać przy pomocy kolei. Ostatecznie więc przeplanowaliśmy się na trasę Białystok - Czeremcha. W założeniach mieliśmy "robić" ok 20-25 km dziennie na rowerach, z małymi wyjątkami, i byliśmy przekonani, że Wu da radę. 

Życie naturalnie zweryfikowało te plany. Ale o tym w szczegółach w tym i kolejnych wpisach :)

Dzień 1 - Białystok  - Supraśl (15km)

Zaczęliśmy od załadowania się pod domem z bagażami do przyczepki, zapięciu sakw, przewróceniu na Wu załadowanego roweru...i pierwszych kilometrów do dworca Wschodniego. Poszło dość gładko, i po zameldowaniu się na peronie Asia poszła zakupić bilety. Okazało się, że miejsc na rowery już nie ma, ale postanowiliśmy się tym nie zrażać i spokojnie czekaliśmy na pociąg. Po jego przyjeździe zagadnięta konduktorka zaproponowała załadunek do przedziału dla niepełnosprawnych, po czym ochoczo zabrała się za noszenie naszych toreb, żeby nie opóźniać odjazdu :) Z powodzeniem zmieściliśmy się w obszernym przedziale, nawet nasz przyczepkowózek wjechał bez problemu! Po chwili ruszyliśmy w nieznane! (no, nie całkiem nieznane ;)



Podróż minęła bez przygód, nie licząc może desperackich prób zakupu biletu w terminalu mobilnym z płatnością przy pomocy karty. Tutaj należy oddać pani konduktorce wyrazy szacunku za wytrwałość w walce z przenośną kasą, która w pewnym momencie wydrukowała 4 kwitki informujące o.... braku wystarczającego poziomu baterii do wydrukowania właściwych biletów :D Skończyło się wypisaniem ręcznym naszych biletów na rowery, a przy okazji miłą panią zdradziła bransoletka z rowerowego łańcucha - okazało się że, że też jeździ i zna klimaty przyczepkowo-sakwowe, stąd jej wyrozumiałość i chęć pomocy! Raz jeszcze dziękujemy!

Po przybyciu do Białegostoku postanowiliśmy zacząć od obiadu, po drodze zaopatrując się w mapy i przewodnik (Demart, Województwo Podlaskie, raczej nie warto). Asia pamiętała bar Społem w rynku i okazało się, że to fajne miejsce gdzie można smacznie i niedrogo zjeść, aczkolwiek w porze obiadu było tam dość tłoczno.

Po obiedzie już nic nie powstrzymywało nas przed wyruszeniem we właściwą część trasy, czyli w drogę do Supraśla. Okazało się, że rowerowa trasa Green Velo jest poprowadzona dość pokrętnie przez miasto, ale ostatecznie udało nam się wyjechać poza miasto i spokojnym tempem przemieszczaliśmy się wygodną ścieżką rowerową w stronę naszego pierwszego noclegu. Pogoda dopisywała, dzieci dzielnie kręciły pedałami. Wszystko było w porządku, do momentu gdy z lasu wychynęła Przygoda w postaci nagłego skrętu koła w rowerze Zuzi, podczas zjazdu z górki :( Niestety, tego wcześniej nie ćwiczyliśmy i biedna wystrzeliła z roweru spektakularnie obcierając sobie kolana i łokcie. O dalszej jeździe nie było mowy, i jak już udało się trochę uspokoić, Asia wyskoczyła na drogę łapiąc od razu dostawczaka na stopa. Zapakowaliśmy dziewczyny z rowerami, podaliśmy adres noclegu w Supraślu, po czym z razem z Antkiem dokręciliśmy pozostałe 2 km (Antek czekając na nas w międzyczasie na postoju zapoznał kolegę :) ). W samym Supraślu okazało się, że adres był dobry, ale mieszkać mamy u córki tej Pani, więc jeszcze musieliśmy przetoczyć się kawałek, przy pomocy zięcia, który podwiózł oklejoną plastrami Zuzię z częścią rzeczy. Ja natomiast udałem się na poszukiwanie apteki i większej ilości środków opatrunkowych.

Wieczorem udaliśmy się na spacer po Supraślu i jedzenie. Miasteczko robi bardzo przyjemne wrażenie, co zresztą można przeczytać w wielu relacjach, przewodnikach itp. Najsłynniejszy bar "Jarzębinka" był już co prawda zamknięty, ale to nadrobiliśmy następnego dnia.

Po powrocie na kwaterę dzieci ochoczo ruszyły do zabawy, przy czym Zuzi w grzebaniu się w ziemi już kompletnie nie przeszkadzały dziury na obydwu kolanach. Wydawało się więc, że sytuacja jest opanowana. Niestety, okazało się że nie do końca...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarz!