25.09.2017

Rowerowe wakacje 2017 - Dzień 2 - Supraśl - Gródek (32km)

Poranek w Supraślu przywitał nas deszczem, więc po stwierdzeniu, że Wu doszła trochę do siebie po wywrotce, poszliśmy zwiedzić monastyr, cerkiew i Muzeum Ikon. Ostatecznie obejrzeliśmy tylko obydwie cerkwie, uznając, że dla dzieci oglądanie ikon nie będzie stanowiło wielkiej atrakcji, a poza tym zrobiła się już 12ta i należało zbierać się w dalszą drogę. Wróciliśmy zatem po rowery do naszej kwatery i ruszyliśmy....po to żeby dojść do wniosku, że w sumie jest to pora obiadu i warto skorzystać jeszcze z uroków Baru Jarzębinka. Zatrzymaliśmy się więc na babkę i kartacze i w dalszą drogę wyruszyliśmy ok 13.

Początkowo szło gładko, ale potem niestety Zuzia zaczęła narzekać na to, że boi się zjazdów z górki, podjeżdżania pod górkę i innych czynności wykonywanych na rowerze. Musieliśmy się więc wznosić na wyżyny sztuki negocjacji, aby w miarę sprawnie pokonywać dalsze kilometry. Po mniej więcej godzinie przekomarzania się już nawet jakoś szło, i dalsza droga upływała nam w dobrej atmosferze i pięknych krajobrazach. Antek pruł naprzód, Zuzia turlała się na lince i w ten sposób dojechaliśmy do Królowego Mostu, gdzie szlak odbijał w lewo, ale my podążyliśmy do sklepu przy głównej drodze, mijając po drodze urokliwą cerkiew Św. Anny. Spotkaliśmy tam Holendrów, na obładowanych rowerach, dziwili się że takie małe dzieci zmu... znaczy zabieramy na taką formę wakacji :) W międzyczasie Mama z Zuzią doprowadziły do kolejnej mini-kraksy na zjeździe asfaltem, co niestety znów podminowało pewność siebie naszej 5-latki.


Po posiedzeniu pod sklepem (program obowiązkowy: kanapki, ogórki, woda, lody), zawróciliśmy do szlaku Green Velo. Nawiasem mówiąc, Królowy Most jest urokliwym, cichym miejscem, i są tam jakieś noclegi, także w razie czego można tam spędzić noc lub kilka dni. Wioska leży na skrzyżowaniu kilku szlaków rowerowych, może zatem być przystankiem lub miejscem krótszych wypadów.

Na dalszej trasie niestety napotkaliśmy nie lada podjazd (Kopna Góra), który nie dość, że stanowił sporą fizyczną przeszkodę, to w dodatku już kompletnie osłabił w Wiewiurce wolę walki (taka wielka góra.....nie dam radyyyyyyyy....). Przeklinaliśmy siebie w duchu, i dopiero po dłuższym czasie udało nam wszystkim się wdrapać na szczyt wzniesienia. Przyznam szczerze, że nawet dla mnie wtoczenie roweru z załadowaną przyczepą stanowiło sporą trudność. Dalej było już w miarę z górki lub po równym, ale Zuzi zasoby były praktycznie wyczerpane. W końcu był to już 15 kilometr tego dnia, a nam się jeszcze zdawało że to w granicach jej możliwości...ostatecznie, udało nam się dojechać pod sklep w Załukach, gdzie postanowiliśmy znaleźć dla dziewczyn podwózkę. Asia szybko załatwiła z panią w sklepie vana z kierowcą ;) więc po krótkim odpoczynku ruszyliśmy we dwóch z Antkiem aby "dokręcić" pozostałe 10km wygodnego asfaltu do Gródka. Jechało nam się dobrze w całkiem "dorosłym" tempie, chociaż mój niepokój wzbudzały gromadzące się nad nami burzowe chmury, no ale ostatecznie, już w padającym deszczu dojechaliśmy pod umówiony adres noclegu w Gródku.

Na miejscu okazało się, że mieszkać mamy jeszcze kawałek dalej, nasza Pani gospodyni zaoferowała nam żebyśmy pojechali za nią do domu, gdzie już wcześniej zameldowała nasze dziewczyny. Szybciutko więc podjechaliśmy pod dom w którym mieliśmy nocować i schowaliśmy się przed coraz gęstszym deszczem na suchym ganku.

I teraz, wyszukałem w Gródku nocleg pod hasłem "noclegi Gródek", trafiłem na "Pensjonat u Niny". Google street view pokazywało pod tym adresem tablicę "zakład pogrzebowy" na płocie, ale uznałem, że to jakieś przekłamanie. Na miejscu na pewno funkcjonował skup kurek (których Asia nie omieszkała kupić, ledwie pół kilo :). Ostatecznie jak było z tym zakładem - nie wiem, ale Pani skierowała nas do domu, jak powiedziała, "po bracie". Wszystko ok, ale wyglądało jakby brat jeszcze tydzień wcześniej chodził po tym łez padole ;) Było naturalnie czysto i w porządku, aczkolwiek wodę ciepłą trzeba było pozyskać przez spalanie drewna w kuchni węglowej. Byliśmy wszakże zadowoleni, że udało nam się przebyć drugi dzień naszej wyprawy bez większych przeszkód. Położyliśmy się więc spać w dobrych humorach (po wcześniejszym oklejeniu Zuzi od stóp do głów, niemalże, opatrunkami) popijając na dobranoc kawę zbożową.

1 komentarz:

  1. A w Królowym Moście, trzeba było zajechać do Księdza- tego z Pana Boga w ogródku...

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za komentarz!