20.09.2012

futbolescu rumunescu czyli krótkie wakacje

krótki przerywnik to będzie. bo nie o dzieciach tylko o mnie, pratacie (badum....tssss!)

dzięki połączonym siłom mamy, emi, i obydwu babć mogłem wyskoczyć na doroczny PG WorldCup (piłkarski) do Bukaresztu. tak, to jest tam daleko w Rumunii a miało to znaczenie z dwóch powodów: po pierwsze, Rumunia nie jest w strefie układu z Schengen o czym przekonało się naszych dwóch kolegów wysiadając z gracją z autokaru na granicy węgiersko-rumuńskiej; po drugie - jechaliśmy tam 26 godzin, bo od granicy w Oradei do Bukaresztu jest 600km, po jednopasmowej głównie drodze, przez tereny wyżynne, Przełom Czerwonej Wieży i inne rumuńskie, za przeproszeniem, zadupia (lubie Rumunię, zwłaszcza góry, ale jednak trochę tam są za murzynami pod względem dróg. tak, jeszcze bardziej niż u nas). do tego nasi kierowcy popieprzyli się z GPSem i zamiast na przedmieście Mogosoaia trafiliśmy na ulice Mogosoaia w centrum Bukaresztu. Bagatelka, dodatkowe 2,5h w korkach: Bukareszt, centrum, piątek wieczór. grunt jednak że wódki było dość i autokar miał elegancką lodówkę. także dojechaliśmy.

pierwszego wieczora zamiast na imprezę z resztą futbolistów, trafiliśmy do przydrożnego baru na tradycyjnego psa z grilla. no dobra, to nie był pies, tylko normalne mięso, ale ponieważ psów kręci się tam mnóstwo (bezpańskich), to skojarzenia jakby były naturalne...potem spać i od rana na boisko. a nie, wcześniej śniadanie hotelowe bez kawy. no, bez. dziwne, co? może taki chudy pakiet mieliśmy, a może to jakieś bukaresztańskie zwyczaje. po drodze na boisko - choć to było blisko i prosto - kierowca pomylił drogę. no comments :)

turniej zaczęliśmy z animuszem, ale od porażki z włochami 0:1. tu należy zauważyć, że po stracie 2 zawodników nasza tzw. ławka składała się z jednego człowieka na zmianę, więc oczekiwania nie były zbyt wygórowane. ale już w drugim spotkaniu wygraliśmy z genevą 1:0 (ha! ja wcisnąłem tę bramkę!) a w kolejnym ograliśmy rotterdam 4:0! wystarczyło na koniec wygrać lub zremisować z węgrami i voila! po 1:1 wyszliśmy z grupy z drugiego miejsca, unikając tym samym innej polskiej drużyny w ćwierćfinale. zatem sukces ponad miarę naszych oczekiwań. 

wieczorem była tradycyjna impreza, ale sprowadziła się ona dla nas głównie do spałaszowania kolacji, wypiciu kilku piwek i powrocie do hotelu, bo po całym dniu ganiania bez zmiany po trawce, byliśmy zrąbani jak trzeba. a w końcu w niedziele też wypadało coś pokazać na boisku :)

no i pokazaliśmy... w pierwszym meczu po większości czasu przy stanie 0:0 rozpadało się, ale sędzia przerwał mecz z innej przyczyny - jeden z Włochów próbował nurkować w polu karnym i w efekcie złamał paskudnie rękę. bad luck. po wznowieniu meczu bramki już nie padły (wcześniej mieliśmy jedną czy dwie dobre okazje). w karnych natomiast lepsi byli włosi a nasi strzelcy zawiedli zupełnie :( pozostała nam więc walk o 5te miejsce. Włosi natomiast wygrali turniej później...znaczy - aż tak źle z nami nie było. potem jednak chyba zabrakło sił, bo kolejne spotkanie przegraliśmy 0:1 z Rumunami a ostatnie - o miejsce 7me - nie odbyło się, bo większość naszych chłopców była zbyt zmęczona, a i Chorwaci nie rwali się do walki. zresztą, organizatorom wkradł się bałagan - finał, zamiast być ostatnim ze spotkań, rozegrany był przed naszymi ostatnimi meczami, gdzieś na bocznym boisku, zamiast na głównym, z trybuną i szansą na zgromadzenie wszystkich pozostałych drużyn na widowni. poza tym rozpadało się, a w dodatku mając w perspektywie 24 godzinną podróż do Polski, szybko zwinęliśmy się do hotelu i po krótkiej regeneracji zapakowaliśmy się do autokaru, ruszając w podróż powrotną. nie tak jak w Chorwacji rok temu, skąd nikt nie chciał wracać bo było pięknie, ciepło, morze było niebieskie a impreza dopięta na ostatni guzik.

tym razem poszło nieco sprawniej - po postoju na szybkie zakupy "zrobiliśmy" Rumunię w 7,5h (zamiast 12h. to dzięki temu że była noc i mniejszy ruch). Węgry i Słowacja przeleciały w miarę sprawnie i w sumie już o 14 byliśmy w Warszawie. 

było w sumie fajnie, może bez znacznych sukcesów, bez żadnego zwiedzania (prócz "wieczornej autokarówki po centrum Bukaresztu" w piątek) ale zawsze chwila oddechu i radosnego futbolu :) za rok turniej koło Barcelony :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję za komentarz!